Zawsze myślałam, że u zwierząt poród przebiega szybko i bez komplikacji. Dodajmy, przeważnie tak jest.
Bulma wczoraj urodziła dwa kociątka przed 11 rano. Trzecie kociątko zalegało jeszcze w środku i nie miało zamiaru wyjść. wisiałam na telefonie i rozmawiałam z weterynarzem. W końcu z córką ruszyłyśmy do weterynarza po południu.
Zrobiono jej usg, okazało się, że faktycznie jeden maluszek jeszcze siedzi w środku. Dostała zastrzyk na przyspieszenie porodu. Miałam w nocy obserwować.
Około 3 nad ranem, Bulma próbowała przytargać w zębach maleństwa do mojego łóżka :) Wyniosłam towarzystwo z całym posłaniem do piwnicy, Kotka krwawiła .
W końcu dzisiaj o 8 rano zaczęły się skurcze. Cieszyliśmy się, że wreszcie pozbędzie się trzeciego maleństwa i będzie mogła zająć się karmieniem małych.
Była osowiała, wymęczona , i oczy miała takie wielkie, proszące. Zal serce ściskał.
Po 2 godzinach w końcu zadzwoniłyśmy do weterynarza. Kazał jeszcze czekać ok 20 minut i jakby co, miałyśmy kotkę zawieźć do innego lekarza bo on był w terenie.
Piszczała przy skurczach, męczyła się. Siedziałam przy niej i masowałam brzuch. Cała drżała. W końcu pokazał się pyszczek, było widać, że maleństwo jest martwe. Może dlatego tak ciężko akcja porodowa posuwała się do przodu. W każdym razie , urodziło się po długim czasie, leżało takie maleńkie, bez życia. Dałam mamusi oczyścić go, a jak już zajęła się czyszczeniem siebie, cichutko wyniosłam martwego kociaka do ogrodu. Nawet nie zauważyła.
Teraz śpi i łapkami obejmuje dwoje żywych dzieci. Sliczne rudaski :)
A ja wreszcie zjem śniadanie bo czuję się całkowicie wykończona. Cieszę się jednak, że obyło się bez operacji, lekarz powiedział, że jest to ryzykowne ze względu na mocne ukrwienie gruczołów, mogłaby się wykrwawić i dzieci zostały by bez matki.
Mogę teraz wrócić do swoich obowiązków , nic mi nie odchodziło, żadna robota :)
Napięcie zeszło. Kotka nie za bardzo ma ochotę jeść, ale może to normalne. Jak wróci do sił , mam nadzieję, że wróci do siebie.